Skocz do zawartości

  •      Zaloguj się   
  • Rejestracja

Witaj!

Zaloguj się lub Zarejestruj by otrzymać pełen dostęp do naszego forum.





Zdjęcie

Telefon od babci

Napisane przez Guzu , 23 sierpień 2019 · 4443 Wyświetleń

#pstragi

Historia, która wydarzyła się w mijającym sierpniu 2019 wymaga kilku zastrzeżeń, na początku wpisu.
Jest to historia bardzo gruba, ale w pełni prawdziwa, spisana na trzeźwo. W dniu, kiedy się wydarzyła nie znajdowałem się pod wpływem żadnych środków odurzających.

 

Tyle tytułem wstępu.

 

Tego dnia miałem nie jechać. Miałem pojechać dzień później, na pstrągi. Letnie pstrągi to stan uzależnienia. Jeżdżę, bo nie potrafię nie jeździć. A potem psioczę na wszystko. Na aurę, na skwar, na bierność ryb. Na ledwo płynącą wodę. Ale jeżdżę. Taki stan umysłu. To te pstrągi. Na sandacze wybieram się od dwóch lat. Na sumy motywowali mnie Koledzy i starczyło na dwa wyjazdy w dwa lata. TE PSTRĄGI...

 

Rano sprawunki, bez pośpiechu. Pakowanie na nadchodzący wyjazd. Przezbrajanie przynęt. Sprawdzanie przyponów i dozbrojek w gumach. Pakowanie kramu i powoli myślę, by pojechać na zakupy spożywcze. Wracam z zakupów, myślę o lanczu i nagle, nagle coś tak jakoś . Siadam do komputera, patrzę pogodę w strefie pstrągów. Podobno temp spadła o niemal 20 stopni ( z 38 na 21 w ciągu dnia). Całą noc padał deszcz, prawie 25 litrów. A jest sierpień. Jadę. Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Niespakowany, kilkaset kilometrów do zrobienia. Ale jakoś w ogóle nienerwowo. Bez pośpiechu. Jadąc po sprzęt potwierdzam pogodę ze znajomym na miejscu. Pakowanie gratów. To jeszcze sobie kanapkę zrobię i zjem. Zmywarkę wstawię... No jadę.
Po drodze analiza gdzie pojechać, gdzie pójść i jak. Plan się rodzi. Mark Knopfler gra, a ja coraz bliżej. Gdy dojeżdżam do rozstaju dróg, nagle skręt. I wręcz na głos myślę "nawet nie próbuj tego argumentować". Nie było czego. Jadę tam, gdzie nie byłem ze dwa lata. Bo nigdy tam niczego konkretnego nie złapałem. Nigdy mi nic nie wyszło, nie odprowadziło przynęty.
Także jadę i przyjechałem. Zbrojenie, strój. Ruszam w krzaki. Upiornie kolczasta okolica. Widzę, że rzeka srogo zmącona po tym nocnym deszczu. Po kilkunastu minutach docieram na początek sektora. Jest jakieś 200 metrów do przełowienia. Potem pojadę tam, gdzie planowałem oryginalnie.
Woda zmącona, więc wybieram muszkę z ciemniejszym akcentem. Odcinek bowiem płynie między drzewami. Plamy cienia przeplatają się z paskami nasłonecznionymi, a jak już wielokrotnie pisałem. Moim zdaniem, żeby pstrąg muchę zjadł, to wpierw ją musi jakoś zobaczyć...

 

Dołączona grafika

 

Nie płynie za dużo wody, tyle, że jest przezroczystość na 30/40 cm.
Powoli zaczynam obławiać metr po metrze. Pierwsze brania letnich rybek. Takich po 20 / 25 cm.
Któryś w końcu trafia w haczyk . Więc już coś złapałem. Przemierzam ten wytypowany sektor, łowiąc sumiennie, ale też bez zegarmistrzostwa. Potem zobaczę, że trwało to 45 minut.
Docieram na koniec tego intuicyjnego wejścia antenowego. Potencjalnie najlepsze miejsce przede mną. Rzeka po krótkim szypocie dobija nurtem do brzegu. Nad tym kilka wierzb i podmycie tam na dole. Ogólnie spokojny dołek w tym miejscu. Cały nurt, acz niewielki, pod drugim brzegiem. W drugim czy trzecim z końca szypotów łowię letniego "dyżurasa", pewnie 30 miał.
I tak rzucam któryś raz z rzędu pod przeciwległą burtę, myślami już coraz bardziej przechodząc napływ tego szypotu by wrócić do auta. Łowiłem bowiem idąc wzdłuż drugiego brzegu...
Muchy oczywiście nie zmieniam ani razu, bo przecież założyłem tą z czarnym akcentem - jedno piórko grizzly na grzbiecie ma.
Kolejne podanie przynęty pod brzeg, muszka leci idealnie muskając na końcu lotu niewielką ciemniejszą, bo olchową, gałąź wisząca tuż nad samą wodą. Mucha wpada. I delikatne jakby zebranie, branie. Zacięcie. I jest KONIEC.

 

Zawrót zwierzęcia po zacięciu składa mi kolana do jakże niebiezpiecznego kąta, bo to jeszcze trzeba spróbować wyholować. Rozmiar jest niepasujący. Nie ma takich pstrągów. Nigdy takiego nie widziałem. Kolana odzyskane, powoli schodzę w dół, grzecznie holując rybę. Jest w tym całkiem rozległym spokojnym przegłębieniu i współpracuje. Kilka pompek, kilka młynków. Umysł już jest wyłączony, wszystko się dzieje odruchowo. Holuję rybę, która wiem, że jest życiówką, mając na koncie dobrych kilkanaście pstrągów w graniach życiówki i ryb 5 cm od niej mniejszych ... Surrelizm tej sytuacji dotrze do mnie za dobre kilkadziesiąt minut...
Za drugim razem jest w podbieraku. A ja nie wierzę.
Zaczynam się śmiać i cieszyć taszcząc rybę do brzegu. Udaję się pokonać dystans kilku metrów, cały czas śmiejąc się na głos. Lokalizuję jakiś płaski kawałek między drzewami. Pomiar. Pomiar. Pomiar i jeszcze raz.
Sytuacja mnie kompletnie przerasta. Ryba przebija życiówkę o... 5 cm.
Nie miałem warunków by ją "rozprasować" i mierzyć co do milimetra. To nie z takimi zwierzętami, nie w krzakach i nie latem.
Statyw, dwa zdjęcia. I do wody. Dostatecznie długa reanimacja i powoli odpływa w kierunku przegłębienia.

 

Złapana przeze mnie ryba nazywa się Baldwina, zmierzyłem ją na 78 cm.
Historia ze złapaniem takiej ryby, w takich okolicznościach w taki sposób, w sierpniu, w moim subiektywnym wędkarskim uniwersum, jest porównywalna tylko z mistrzostwem Babci Baldwiny.

 

Dołączona grafika

 

Reasumując.
Także siedząc przy komputerze poczułem COŚ. Zajęło mi jeszcze godzinę się spakować i wyjechać. Potem pojechałem gdzieś, gdzie nie jeżdżę.... by 45 minut później podebrać i wypuścić pstrąga, którego nawet nie byłem w stanie sobie zamarzyć.

 

Wiele razy w trakcie wędkowania pojawia się pytanie, a jakby to było trafić "idealnie". Ja tak właśnie trafiłem, muszką z ciemniejszym akcentem w czubek listków olchy, której gałąź dotykała wody. Ale niewątpliwie pomogła mi w tym Baldwina, która w jakiś niewyjaśniony sposób ... no chyba zaprosiła mnie, byśmy się spotkali ? :)

 

Czy często się zdarzają takie sytuacje ? Niestety, nieczęsto. Przynajmniej mi, rzadko. W tym roku kojarzę dwie. W zeszłym jedną. Zawsze kończą się złowieniem czegoś spektakularnego. I zawsze to uczucie PRZED złowieniem. Gdy w zeszłym roku w kwietniu na powodziowej wodzie złapałem 70tkę pod nogami, to idąc kilkaset metrów tylko w to jedno miejsce, gdzie mnie "wołała"? Pomyślałem, jak TAM coś zaraz złowię, to to nie będzie normalne. W trzecim rzucie 70tka dotknęła czubkiem pyska wyłaniającej się z wody muchy. Podbierak i JEST, tzn. była :)

 

W tym roku w styczniu, po złowieniu w kompletnie nietypowy sposób grubej, niewytartej samicy 68 popędziłem do samochodu i pojechałem kilka kilometrów dalej....BO TAK. Szedłem przez pole, mając przed sobą niecałą godzinę czasu do, jak zwykle szybkiego, styczniowego zmierzchu i w głowie towarzyszyła mi absurdalna myśl "tak się nie robi". Jednak to zrobiłem. Tak się nie robi, bo czułem, że idę jak po swoje . Wszedłem w miejsce. W pół godziny złapałem 63, 61 i 68. A potem nastał zmierzch.
Ale żadna z tych akcji, nie wbiła mnie jednak tak, jak ta z Baldwiną. W tamtych akcjach byłem już na rewirach. Często kilka dni. W danych warunkach, na danej wodzie. Czułem to coraz lepiej i , byłem w "rytmie meczowym". Teraz "odebrałem telefon" kilkaset kilometrów od rzeki. Niespiesznie pojechałem i ... jest :)

 

 

Chętnie poznam Wasze doświadczenia tego typu , zapraszam do wpisów poniżej. Wędkarski nos ? Podświadomość ? Podprogowo przyjęte do głowy, a potem powtarzalne realizowanie skutecznych schematów ? :)

 

A muzyczne nawiązanie, mogło być tylko jedno. Utwór dający imię wędce,zbudowanej przez Mistrza @Yglo, która pomogła spotkać babcie Baldwine.
Testament - Sins of Omission.

 

\m/

 






Tak miałem ostatnio, kręcąc się w domu i nie mogłem znależć miejsca.

Głos do głowy przyszedł nagle, jedż dziś, teraz nad rzekę. Będzie dobrze.

Tak zrobiłem i tak się stało.

Po prostu pchało mnie w tym momencie nad rzekę w jedno niełowne miejsce ale pojechałem, dotarłem i zająłem pozycję.

Chwilę póżniej zaczęło się ściemniać. 

Trzeci rzut, delikatne trącenie przynęty, mocny hol dużej ryby.

Okazał się życiowym sandaczem 95cm.

Myślałem że nic lepszego mnie nie spotka.

Po dojściu do siebie po tym co się stało, kilka rzutów póżniej branie podobne.

Po zacięciu i holu czułem że jest coś większego.

W świetle latarki podciągnąłem rybę ku powierzchni.

Sandacz.

Ale dużo większy niż poprzedni.

Niestety zaczepił woblerem o kamienie i się wypiął.

 

Innym razem pojechałem bo wiedziałem że coś się wydarzy.

Jak dotarłem nad wodę nie było żadnych oznak żerowania ryb drapieżnych.

Tylko drobnica czasami się pluskała.

Spokojnie jednak zacząłem obławiać miejsce.

Zaczęło się ściemniać.

Po którymś tam rzucie poczułem przytrzymanie przynęty, jak by zaczep. 

Zacięcie z automatu i po kilku susach i akrobatyce stosowanej na stromych, kamiennych opaskach, chwytem z dolną szczękę wyjechał tegoroczny mój rekord suma.

Grubo, Daniel! Tak trzymaj :) 8ka blisko :D

    • Guzu lubi to
Zdjęcie
Krzysiek P
23 sie 2019 20:14
Boję się zaglądać na Twój blog.
Tyle ode mnie.
P.S. Nie, przemyślałem- nienawidzę zaglądać na Twój blog. Robię to tylko dla muzyki /;-)
    • Guzu, Efex i strary lubią to
Gratulacje. Pięknie żeś połowił Danielu
    • Guzu i Efex lubią to
Zdjęcie
malinabar
23 sie 2019 20:36

Daniel , to czysta metafizyka . Ja chyba tak nie mam , albo jestem głuchy na ZNAKI :) . Chociaż czasami , kiedy znajdę się sam w odpowiednim miejscu i czasie to też mam wrażenie , że jakaś siła sprawcza tego dokonała jednak . Jako że mój Nauczyciel jest już po drugiej stronie , łatwiej , wygodniej i milej jest mi przypisywać takie zdarzenia i odczucia Jemu . Jak zwał tak zwał - Ryba jest z tych nieprawdopodobnych ( czapki z głów ) , a opis połowu tak bezbłędny , że sobie już dwa razy przeczytałem . Wielkie gratulacje !

    • Guzu, Efex i Krzysiek P lubią to

Ja się na tym nie znam, nigdy nie miałem takiego przeczucia. Jak jadę na ryby to dzwonię do jednego kumpla i się pytam czy według niego coś się będzie działo na wodzie..

    • Guzu lubi to

W zeszłym roku miałem jedną taką sytuację, koło 1 w nocy zebrałem się i pojechałem na nocne sandacze, jedno branie, gruba letnia ryba, może nie kolos, ale PB pobity :) Czekam na tegoroczny sygnał :D

    • DominikSy. lubi to

To nie będzie historyjka "no kill". Powód jest prosty- było to z jakieś 20 lat temu....

 

Kwiecień. Oglądam jakiś "Teleexpress" i słyszę o sztormach na morzu. Potem "Wiadomości" i to samo. Chodzę nerwowo po domu, dzwonię do kumpla w Warszawie...- "mam czuja... jedźmy". Zero odzewu. Jadę z Ostrołęki autobusem do Olsztyna, mam kilka godzin czekania na pociąg do Słupska. Jadę do Kortowa i próbuję namówić Jacka na wycieczkę. Gucio. OK. Jadę sam. Ok. 6 rano jestem w Słupsku. W kiosku na dworcu kupuję licencję. Miła pani tłumaczy, że ryb nie ma bo nikt licencji nie kupuje... Ja się uparłem, nie po to telepałem się całą noc by teraz rezygnować. Ląduję w Bydlinie. Schodzę 100 m i zaczynam. Pierwsza miejscówka- 2 max. 3 rzut i buja się spory, odpasiony już kelt... Po kilku chwilach spadł... Cholera jasna pip pip pip.....

Dobra. Idę w dół. Po jakiś 20 minutach wychodzi mi do woblera ryba, lekko stuka i ... nic. Poprawiam kilka razy, zmieniam przynętę... brak reakcji. Schodzę na prosta przed tzw. chińskim murem. Na środku rzeki strzał. Siedzi. Krótka, dynamiczna walka i ląduję srebrniaczka 2,5-3 kg. Jest!. Rzucam jeszcze kilka razy i coś mi mówi by wrócić do "wąchacza". Pierwszy rzut. Przytrzymuję wobler pod drzewem. Siedzi!!! Trochę mniejszy, ale też srebrny jak lusterko. Wyjmuję rybę. Siadam, patrzę na rzekę i mówię "dziękuję". Idę na autobus. Na dworcu jestem po 9 rano. W kiosku kupuję gazetę, by mieć co czytać w pociągu. Pani się uśmiecha i mówi..." a nie mówiłam, że ryb nie ma". Ja z uśmiechem wyciągam dwie trotki. Mina pani bezcenna. Wracam do Olsztyna.

 

Następnego dnia pojechaliśmy we czterech. Nikt nie widział nawet ogona.

    • Guzu, tlok, Sławek Oppeln Bronikowski i 1 inna osoba lubią to

Danielu... i to właśnie nazywa się wędkarstwo... nie ma lepszej reklamy dla naszej kochanej pasji ! :)

 

To potwierdza tylko to, że spontaniczne wypady.... a no dobra to pojadę, tylko jeszcze nie wiem gdzie, na co i po co... a na koniec okazuję się, że wypad to trafienie dosłownie w punkt...

 

a największym bonusem takich wypadów to znajdowanie nowych miejsc, met na kolejne lata i analizowanie ich na bieżąco pod różnymi kątami. 

    • Guzu lubi to
Zdjęcie
Sławek Oppeln Bronikowski
27 sie 2019 08:45

U nas nawet babce by nie darowali.. i to jest powód, że nie ma dużych pstrągów.. :)

 

kurde.. głuchy jestem, jakoś nie mogę sobie przypomnieć melodii.. jak tylko obraz z oczu mi znika.. :(

    • Guzu lubi to
Zdjęcie
DominikSy.
04 wrz 2019 16:09

Zacząłem czytać text przy jakimś missisipi blues...czytam, oglądam,podziwiam, nie ukrywam ,że trochę zazdroszczę .Dochodzę do końca i od nowa. z Testamentem..Guzu , złowiłeś potwora.Gratulacje ! 

    • Guzu lubi to

czasem tak mam że "czuję w kościach" że będzie ryba albo że nie będzie.... ale z reguły dopiero jak dotrę nad wodę i "powącham" ...  w domu ten szósty zmysł jakos mi sie nie włącza. Może dlatego że od dłuższego czasu wędkarstwo uprawiam w takim modelu że wyjazdy planuję z dużym wyprzedzeniem i pomijajac wypadki losowe / siłę wyższą czy jakieś ekstremalne zjawiska pogodowe jak jest termin to sie jedzie.... i albo trafia się lepiej albo gorzej ;)  

    • Guzu lubi to

Listopad 2024

P W Ś C P S N
    123
45678910
11121314151617
181920 21 222324
252627282930 

Ostatnie komentarze